RECENZJA: Róisín Murphy “Hit Parade” (2023) (#1428)

To jest to. To, na co czekałam. To, co mnie do siebie przyciąga – pisałam trzy lata temu, gdy irlandzka wokalistka Róisín Murphy wydawała album “Róisín Machine”. Inspirowana disco oraz housem płyta nie miała sobie równych jeśli weźmiemy pod uwagę inne krążki utrzymane w podobnej imprezowej atmosferze, jakie ukazały się w zbliżonym okresie. Nic więc dziwnego, że te oczekiwania wobec kolejnego wydawnictwa artystki urosły do niebagatelnych rozmiarów.

Swój szósty solowy album Murphy przygotowywała będąc już artystką labelu Ninja Tune, który ma pod swoimi skrzydłami takich wykonawców jak Fink, Kelis, Young Fathers czy Little Dragon – słowem tych, którzy lubią kroczyć pod prąd. Zmieniły się barwy, pozostał zaś stosunek wokalistki do pracy nad nowymi piosenkami. Ona nadal woli wymieniać pomysły z jednym producentem. Tym razem jej współpracownikiem i powiernikiem muzycznych sekretów został niemiecki twórca DJ Koze. Razem stworzyli album utrzymany w house’owych klimatach.

 

Come on, I’m really ready now rozpoczyna przygodę z erą “Hit Parade” Irlandka, serwując nam kosmiczne, lecące na niskich, głębokich bitach nagranie “What Not to Do”. Jest nowocześnie, choć wieloma innymi utworami Róisín udowadnia nam, że wraz ze swoim producentem w duszy gra im oldskul. Takim vintage’owym pierwiastkiem odznaczają się bowiem kompozycje pokroju subtelnie przebojowego i zerkającego na lata 70. “CooCool”; wyrazistszego, funkującego “The House”; klubowego “You Knew” czy flirtującego z trip hopem “Hurtz So Bad” – ostatnia z piosenek mogłaby trafić na jeden z pierwszych krążków Moloko.

Na mojego faworyta zaskakująco wyrosła piosenka “Two Ways”, w której nie do przegapienia są inspiracje rhythm’and’bluesem w jego bardziej elektronicznej formie. Intryguje “The Universe”, które jest elektroniczną balladą wykorzystującą także takie instrumenty jak smyczki czy pianino. Jego klawisze przenikają i “Free Will”, w którym uwielbiam efekt echa nałożony na śpiew Murphy. Pięknie i dojrzale artystka śpiewa dla nas również w kołysankowym “Eureka”, pozwalając sobie w kołyszącym “Fader” na więcej nonszalancji. Świetnie buja  i metaliczne “Can’t Replicate”, w którym wokalistka zbliża się nieco do robota, który bez emocji wyrzuca z siebie takie słowa jak I love you czy I need you.

Jeśli ktoś oczekiwał po Róisín Murphy, że ta po raz kolejny weźmie na siebie ciężar rozkręcania imprez, zbawiania klubowych parkietów i oddawania w nasze ręce piosenek, które nie tylko wbijają się w pamięć, ale trzymają się z daleka od banalności, ten po wysłuchaniu “Hit Parade” może czuć lekki niedosyt czy nawet zawód. Tegoroczna Murphy to Murphy ponownie trudniejsza w odbiorze, bardziej elektroniczna i house’owa, płynąca na utrzymanych w podobnym tempie bitach. Sporo tu wokalnej melancholii towarzyszącej ciepłym, czasem hipnotycznym melodiom. Niewiele zostaje w głowie, ale i nie ma tu piosenek, które bym wycięła. “Hit Parade” to płyta, którą kupuje się albo w całości, albo wcale.

Warto: Two Ways & The House & Can’t Replicate

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *