RECENZJA: Dillon “6abotage” (2022) (#1442)

Brazylijska, lecz wychowująca się w Niemczech wokalistka i pianistka Dominique Dillon de Byington występująca po prostu jako Dillon od początku kariery przedstawiana była jako hybryda Lykke Li i Agnes Obel. Od jednej podbierała chłodny indie-electro-pop, przykładem drugiej zaopatrywała swoje piosenki w dźwięki pianina. Dziś po dawnej Dillon nie ma śladu.

Ogromny natłok muzycznych nowości sprawia, że wiele premier przechodzi obok nas ledwo zauważona. Albo kompletnie niewidoczna. Tak miałam z czwartą studyjną płytą Brazylijki – “6abotage”. Krążek będący następcą wydawnictwa “Kind” z 2017 roku ukazał się dobry rok temu, a ja zaczęłam odkrywać go dopiero teraz. Od razu dostrzegłam zmianę, jaka zaszła w artystce. I wcale nie chodzi mi o jej fryzurę, lecz brzmienie, które jest porzuceniem eksperymentów z alternatywnym popem i śmielszym rozpychaniem się na parkiecie z elektroniczno-rhythm’and’bluesowo-hip hopowymi bitami.

Płytę “6abotage” podzielić można na przerywniki oraz pełnoprawne piosenki. Przygotowane przez Dillon kawałki akcentujące początek, środek i zakończenie projektu brzmią jak z zupełnie innej muzycznej bajki. “Intro/Wouldn’t You Love?” sprawia wrażenie niemalże pozbawionego melodii numeru odbijającego się od ścian i wracającego w formie echa. “Interlude/Crack” zdaje się być zarejestrowaną nakręconą pozytywką. Uroczyste “Outro/Rhiannon” jest zaś spojrzeniem na utwór… Fleetwood Mac. Największa niespodzianka tego albumu? Jak najbardziej. Z bardziej rozrywkowych numerów największe wrażenie robi “Peachy Breath” z wyrazistymi bębnami i burzowym, podbitym dramaturgią klimatem. Lubię też wyskoki w kierunku bliskowschodnich, egzotycznych brzmień w ciemnym, zapętlonym “Separate Us”. Uwagę zwracają na siebie również elektroniczne “Divine Saviour”, w którym Dillon pozwala sobie na więcej zabawy z głosem (brzmiąc nieraz lekko obłąkanie) oraz chłodne, połamane “<3core”. Takie kawałki jak “Soften the Blow”, “Cry Bebe”, “Going Down” czy “6abotage” to już czyste mieszanki elektroniki, r&b i hip hopu.

Dillon ze swoim czwartym studyjnym albumem “6abotage” zaskoczyła mnie pozytywnie. Czułam lekkie zmęczenie słuchając lata temu krążka “Kind”. Jej nowe oblicze nie jest może szalenie odważne, nieobliczalne czy gotowe pociągnąć za nią tłumy, ale obcując z tym krążkiem da się poczuć choćby delikatną ekscytację. To już coś. Intryguje też zderzenie tych masywnych bitów z melancholijnym, często kruchym wokalem Brazylijki.

Warto: Peachy Breath & Separate Us

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *