RECENZJA: Brandy “Full Moon” (2002) (#1455)

Spis artystów, którzy wymieniają go w gronie najbardziej inspirujących ich płyt z gatunku r&b jest długa i różnorodna. Tak samo pokaźna jest lista przydomków, jakimi zwykło się go określać. Wokalna biblia. Krążek, wprowadzający rhythm’and’bluesa w nową dekadę. Wzorzec nowoczesnego r&b. “Full Moon”, bo o nim właśnie mowa, obrósł już legendą i ugruntował pozycję Brandy w panteonie najważniejszych gwiazd czarnych brzmień tamtych lat.

Na szczyt wprowadziło Brandy już poprzednie wydawnictwo – “Never Say Never”. Pochodzą z niego aż trzy numery jeden na amerykańskiej liście Billboard Hot 100, a sama płyta trafiła do przeszło szesnastu milionów słuchaczy. Za olbrzymim komercyjnym sukcesem szło także docenienie ze strony branżowej prasy. Nie było tam nic na wyrost – dla mnie drugi krążek Brandy jest jednym z najlepszych albumów r&b lat 90. Mniejszy entuzjazm budzi we mnie “Full Moon”.

Po przebrnięciu przez (jak dla mnie niepotrzebne) “B Rocka Intro” czeka na nas tytułowa kompozycja, która charakteryzuje się dźwiękami pianina towarzyszącym urban-pop produkcji. Wyrazistsze bity są domeną chrupiącego, delikatnie elektronicznego “I Thought”. Na dobre płyta nie ma szans się rozkręcić, gdy wlatuje pierwsza z ballad. Moja uwaga na najtisowym “When You Touch Me” jednak nie zatrzymuje się zbyt długo, bo za rogiem czeka już niespieszne, oldskulowe “Like This”, które jest moim ulubionym momentem “Full Moon”. Z pozostałych nagrań chętnie wracam do neo soulowo-popowego “Apart”; agresywnego “What About Us?” czy świetnie wykonanych ballad “Come a Little Closer” i “Love Wouldn’t Count Me Out”. Interesującą kompozycją bez dwóch zdań jest futurystyczne “All in Me”. Nowocześnie wygląda flirtujące z hip hopem “Can We”. Komu mało spokojnych kawałków, ten zainteresować się powinien popowym “Nothing” czy zahaczającym o gospel “He Is”.

“Full Moon”, trzeci studyjny album Brandy, jest płytą, która przygotowana została z ogromnym rozmachem. Artystce towarzyszył cały sztab producentów, tekściarzy czy muzyków. Dodając do tego zdolny management otrzymaliśmy produkt, obok którego dwie dekady temu ciężko było przejść obojętnie. I chociaż czuć tu ten pieniądz, a Brandy wokalnie dwoi się i troi, pokazując nam swoje różne oblicza, “Full Moon” jest dla mnie wydawnictwem nieco pustym i pozbawionym klimatu, jakim odznaczały się starsze kawałki Amerykanki.

Warto: Like This & What About Us?

_____________

Brandy ♥ Never Say NeverB7

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *