RECENZJA: NewDad “Madra” (2024) (#1463)

Wczytując się w historię irlandzkiej formacji NewDad nie sposób nie pomyśleć, że powstała ona w wyniku przypadku. Julie Dawson, Áindle O’Beirn i Fiachra Parslow nie czuli się na siłach, by podejść solo do egzaminu na muzycznej akademii, więc podążyli za hasłem w grupie siła. Chwilę później dołączył do nich Sean O’Dowd, a o sklejonej naprędce kapeli zaczęła rozpisywać się lokalna prasa. Dziś powolutku ich sława wykracza poza rodzimą Irlandię.

Pierwsze piosenki NewDad udostępniać nam zaczęli na początku pamiętnego 2020 roku. Szybko zaczęła rozrastać się kolekcja ich nagrań, które niedługo potem zebrane zostały w epki “Waves” i “Banshee”. Więcej czasu zespół postanowił poświęcić na kompletowanie materiału na debiutancki longplay, który otrzymał tytuł “Madra” – z języka irlandzkiego pies. Za produkcję wydawnictwa odpowiada wieloletni współpracownik NewDad, Chris W. Ryan, który zasłynął także pracą z Just Mustard. Echa tej indie-shoegaze’owo-dream popowej formacji pobrzmiewają także i u naszych dzisiejszych debiutantów.

Tęskny kawałek “Angel” wprowadza w klimat albumu “Madra” będąc kompozycją miksującą alt pop z grunge. Nieco głośniejszą kompozycją z podobnej półki jest “Sickly Sweet”, której refren natychmiastowo wpada w ucho. Jest w tym kawałku coś tandetnego, ale mi podoba się ten jego nie-na-serio charakter. To zdecydowanie najlepszy moment płyty. Swoje niezłe momenty ma kawałek “Where I Go” – bez tych hałaśliwych, odzywających się co jakiś czas gitar byłoby zbyt zwyczajnie. Jeszcze spokojniejszymi nagraniami są zahaczające o dream pop “Change My Mind”; ejtisowe, nostalgiczne “Nosebleed” czy eteryczne “White Ribbons”. Z żywszych piosenek najprędzej podbieram dla siebie tytułowy, rozbudowany numer. Nieźle słucha mi się i “In My Head”, któremu szybki rytm nadaje perkusja.

Jak to często bywa w kontekście zespołów o niewyrobionej reputacji, do sięgnięcia po ich albumy często zachęca mnie grafika je zdobiąca. NewDad postawili na pozbawioną kawałka twarzy porcelanową lalkę, która kojarzyć się może z horrorami. I takiej właśnie muzyki spodziewałam się klikając play. Tymczasem “Madra” okazała się być może i płytą o chłodnym klimacie, ale zabrakło w niej jakiegoś większego elementu zaskoczenia, tajemnicy, którą chciałoby się odkrywać czy zwyczajnie większej różnorodności. Podobały mi się epki NewDad, lecz wydaje mi się, że na cały longplay było jeszcze za wcześnie.

Warto: Sickly Sweet & Madra

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *