RECENZJA: Sia “Reasonable Woman” (2024) (#1487)

Mało było przed dekadą tak charakterystycznych kompozycji co “Chandelier”, które ożywiło karierę australijskiej wokalistki Sii i sprawiło, że na moment stała się jedną z najbardziej ekscytujących i tajemniczych postaci popowej sceny. Chowająca się za wielkimi perukami artystka skutecznie w ostatnich latach się ukrywała, by ostatecznie ponownie stać się główną bohaterką pisanych przez siebie piosenek.

Wydana chwilę temu płyta “Reasonable Woman” jest pierwszym, nazwijmy to, zwyczajnym longplayem artystki od czasów “This Is Acting” z 2016 roku. Album skompletowany z utworów odrzuconych przez innych wykonawców poprzedzał świąteczny projekt Sii (“Everyday Is Christmas”) oraz stworzony przez nią soundtrack do filmu “Music”. Po drodze była także całkiem niezła płyta nagrana w zespole LSD oraz songwriting dla takich sław jak Miley Cyrus czy Alicia Keys. Parę lat zleciało, ale muzyka Furler pozostała w minionej dekadzie.

Na nowym krążku Sia lubi otaczać się legendarnymi kobietami. Do współpracy zwerbowała ikonę tanecznego popu, królową disco-funku oraz jedną z pierwszych kobiet, które znane są z tego, że są znane. Pierwsza z nich, Kylie Minogue, dwoi się i troi, by z monotonnego “Dance Alone” coś więcej wycisnąć. Świetnie wypada za to międzygalaktyczna i międzypokoleniowa wymiana doświadczeń w żywiołowym “Immortal Queen” (feat. Chaka Khan). “Fame Won’t Love You” z Paris Hilton mimo swojego synth popowego charakteru jest utworem zaskakująco bladym i… przygnębiającym, takim bardzo na serio. Udaną kolaborację Sia zanotowała z Labrinth. Ich elektropopowy numer “Incredible” pochwalić się może niezłym klimatem i ciekawymi hookami. W głowie zostaje i popowo-hip hopowe “Champion” (feat. Tierra Whack, Kaliii, Jimmy Jolliff).

Na “Reasonable Woman” nie brakuje podszytych dramatyzmem ballad, z jakich słynie Australijka. W mocnym stylu otwiera już sam krążek (“Little Wing”), by zaserwować potem całkiem elegancką power balladę “I Had a Heart” (współtworzoną przez Rosalię), nowocześniejsze “Nowhere to Be”, pięknie zaśpiewane “I Forgive You” czy w końcu gitarowe, dające nam nieco odpocząć “Rock and Balloon”. Na próżno szukać tu jednak następców przebojów pokroju “Cheap Thrills” czy “Unstoppable”. Szybsze, popowe kawałki, reprezentowane m.in. przez teatralny elektropop “Gimme Love”, flirtujące z r&b “Wanna Be Know” czy “One Night” z egzotyczną posypką, nie są na tyle mocne, by zostać z nami na lata.

Od lat każdemu kolejnemu muzycznemu projektowi Sii towarzyszą głosy niezadowolenia i krytyka. I chociaż na każdej z ostatnich płyt wokalistki potrafię znaleźć dla siebie choć kilka piosenek, do których wracanie sprawia mi przyjemność, w całości kompletnie nie porywają i bardziej męczą aniżeli zachwycają. Sia na swoich ostatnich krążkach jest osobą bardzo przytłaczającą. Męczą tu aranżacje, wokale, wszechobecny patos, którego w muzyce popowej nie szukam. “Reasonable Woman” ma swoje dobre momenty, jednak w całości jest po prostu kolejnym wydawnictwem Sii, w którym zmienił się tylko tytuł.

Warto: Immortal Queen & Incredible

____________

Some People Have Real Problems1000 Forms of FearThis Is ActingEveryday Is ChristmasLSD

One Reply to “RECENZJA: Sia “Reasonable Woman” (2024) (#1487)”

  1. Trochę jestem zdziwiona, że nie było żadnego solowego albumu Sii przez tyle lat. “Gimme Love” rzeczywiście brzmi jak odrzut z zeszłej dekady, a “Dance Alone” to wypadek Kylie przy pracy. 😉
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *