RECENZJA: Queens of the Stone Age “In Times New Roman…” (2023) (#1405)

Gdy przed niemalże sześcioma laty amerykańska formacja Queens of the Stone Age wydawała album “Villains”, towarzyszyła jej idea celebrowania życia, cieszenia się nim, chwytania chwili. Taneczny pierwiastek piosenkom nadał sam Mark Ronson, który wcześniej współpracował z takimi artystkami jak Amy Winehouse, Christina Aguilera czy Lady Gaga. Dziś Josh Homme i spółka ponownie obejmują stery i kierują swoją łódź na wody, które opuścili przeszło dekadę temu.

Ten powrót do przeszłości grupa zwiastowała w tytule płyty. “In Times New Roman…” swoją grą słów wskazuje nam na stanie w rozkroku pomiędzy teraźniejszością a tym, co już minęło. Tym razem Queens of the Stone Age porzucają dance rocka (“Villains”) oraz art rocka (“…Like Clockwork”) i przypominają czasy, gdy ich twórczość była surowsza, kładąca nacisk na gitary i ciemna, ale w inny sposób niż przesiąknięte melancholią wydawnictwo z 2013 roku, od którego zaczęła się moja fascynacja Królowymi. Wydany w 2007 roku krążek “Era Vulgaris”, o którym mówi się niesamowicie mało, doczekał się młodszego brata.

Nonszalancki wokal Josha, aranżacja pełna gitarowych riffów oraz rytmiczna perkusja to charakterystyczne cechy kompozycji “Obscenery”, która otwiera płytę. Nie ma w niej nic zaskakującego, lecz taka stabilizacja była zespołowi potrzebna. Żwawe “Paper Machete” uwagę zwraca przede wszystkim gorzkim tekstem (So long, my love is dead), podczas gdy hard rockowe “Negative Space” poruszające temat samotności zbliża się do starszych dokonań kapeli. Flirtujące z krautrockiem “Time & Place” ma po prostu fajny groove, co sprawia, że słuchanie tego numeru to czysta przyjemność. Moim drugim faworytem jest na swój QOTSA-owy sposób zmysłowe “Sicily”, w którego tle pobrzmiewają smyczki. Z czasem dostrzegłam także ogień płonący wewnątrz “Emotion Sickness” – piosenki, która została pierwszym singlem, i której całkiem słodki refren zostaje w pamięci. Na uwagę zasługują również takie utwory jak glam rockowe “Made to Parade” czy “Straight Jacket Fitting” będące dziewięciominutowym kolosem o akustycznym zakończeniu.

“In Times New Roman” jest albumem, jaki powstał na zgliszczach małżeństwa Josha Homme – związku, którego szczegóły wyciekły do mediów, i który skończył się po brutalnych przepychankach na sali sądowej. Była żona to nie jedyna przeszkoda, jaka pojawiła się na drodze wokalisty w ostatnich latach. W kość dały mu pandemia, problemy zdrowotne oraz utrata kilku przyjaciół. “In Times New Roman” rozpatrywać więc można jako proces powrotu do dobrej formy. Misję jeszcze nieukończoną, ale z dobrymi widokami na przyszłość. Muzycznie otrzymujemy krążek, który powinien zadowolić tych, co narzekają, że w rocku niż się już nie dzieje.

Warto: Time & Place & Sicily

________________

…Like Clockwork ♦ Villains

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *