RECENZJA: Paloma Faith “The Glorification of Sadness” (2024) (#1467)

Kiedy piętnaście lat temu brytyjska wokalistka Paloma Faith wydawała swój debiutancki album “Do You Want the Truth or Something Beautiful?”, uchodziła za artystkę, która swoimi zapożyczeniami z soulu, jazzu czy retro popu chce robić konkurencję Amy Winehouse i Duffy. Jej vintge był jednak barwniejszy i cechował się mocniejszą teatralnością. Z płyty na płytę Paloma wracała jednak do szarej rzeczywistości.

Nie jestem fanką dwóch poprzednich wydawnictw Faith (“The Architect”, “Infinite Things”), gdyż ciekawiej z popem artystka eksperymentowała na swoich pierwszych krążkach sprawiając, że nie sposób było pomylić ją z jakąkolwiek inną wokalistką. Tym bardziej, gdy dodamy do tego jej osobliwą barwę głosu. Na wydanym przed paroma tygodniami “The Glorification of Sadness” Paloma przeprowadza nas za rękę przez etapy rozstania, a inspiracją do powstania premierowych piosenek był rozpad jej dziesięcioletniego związku. Brytyjka dołącza więc do grona wokalistek, które nagrały rozwodową płytę.

I to płytę obfitującą w sporą liczbę utworów. Rozpoczyna się od akustyczno-orkiestrowego “Sweatpants”, które – gdyby nie było pozbawione filmowego klimatu – uchodzić może za odpowiedź na “Young and Beautiful” Lany Del Rey. W zupełnie inne brzmienia celuje “Pressure” będąc nagraniem bazującym na nowoczesnych, hip hopowych bitach. To nie jedyna żywsza, zachęcająca do potupania nóżką kompozycja na “The Glorification of Sadness”. Mamy tu jeszcze pełne mocy “How You Leave a Man” o wpadającym w ucho refrenie; flirtujące z housem, lekko przebrzmiałe “Cry on the Dance Floor”; rhythm’and’bluesowe, najntisowe “Enjoy Yourself” oraz mieszające ciężkie syntezatory ze spokojniejszymi momentami “Hate When You’re Happy”, w którym aranżacja spychana jest na drugi plan przez mocne, wręcz agresywne wokale Faith – a szkoda, bo w tle czai się niezły chórek.

Uwagę przyciąga piosenka o tytule “Eat Shit and Die”. Stoi za nim utrzymana klimacie doo wop kompozycja przypominająca nieco o retro początkach Brytyjki. Mi jednak bardziej podobają się kawałki pokroju “God in a Dress”, “Say My Name” czy “Let It Ride”. Pierwsza z nich charakteryzuje się masywnym, hałaśliwym refrenem o elektrorockowych wybuchach. Refren jest także ważnym elementem chłodnego, gorzkiego “Say My Name”. Tym razem artystka zostawia pole do popisu chórkowi. “Let It Ride” o rockowych, stadionowych naleciałościach jest najbardziej wyrazistym, epickim momentem wydawnictwa. Nie brakuje na nim i cichszych chwil – sporo emocji potrafi budzić zaaranżowane na pianino, wykonywane z poczuciem winy “Divorce”.

Swój ból, smutek, żal  Paloma Faith postanowiła przełożyć na język muzyki. “The Glorification of Sadness” nie jest płytą tak łatwą i przyjemną w odbiorze co chociażby “A Perfect Contradiction”. Nie jest też tak nudna i wtórna co “Infinite Things” sprzed czterech lat. Przy pierwszych spotkaniach wydawało mi się, że wokalistka przesadziła z długością swego albumu, lecz tylko tak miała szansę opowiedzieć swoją historię. Niekończącą się może happy endem, ale bardzo wyzwalającą i zapalającą światełko w tunelu.

Warto: God in a Dress & Let It Ride

_________________

Do You Want the Truth or Something BeautifulFall to GraceA Perfect ContradictionThe Architect ♥ Infinite Things

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *