#540 VA “Fifty Shades of Grey” (soundtrack) (2015)

Dawno już żadna ekranizacja książki nie wzbudziła takich emocji, jak filmowa wersja dzieła E. L. James “Pięćdziesiąt twarzy Grey’a”. Powieść skierowana głównie do kobiet, szybko stała się bestsellerem, zyskując tyle samo przeciwników, co zwolenników. Porno dla gospodyń domowych, jak zwykło się określać książkę James, w moje ręce nigdy nie trafiło. Nie mam zbyt dużo czasu na czytanie, dlatego uważnie wybieram książkowe pozycje, kierując zawsze swoje kroki w stronę regałów ze szwedzkimi kryminałami. Dlatego też nie przyłączę się do żadnej ze stron Grey’owego konfliktu i nie pochwalę lub nie skrytykuję pisarskich umiejętności E. L. James. Ale soundtrack do filmu bazującego na powieści to już moja bajka.

Czytaj dalej #540 VA “Fifty Shades of Grey” (soundtrack) (2015)

#435 Beyoncé “Beyoncé” (2013)

Bardzo dobrze pamiętam 13. grudnia. Wstałam wtedy po ósmej z zamiarem nieśpiesznego przygotowania się na zajęcia. Jedząc śniadanie zajrzałam do Internetu i… prawie padłam. Beyoncé, którą spisałam już na straty przez to, że nie otrzymaliśmy w 2013 obiecywanego krążka mimo występu podczas finału Super Bowl i wielkiej trasy koncertowej (wokalistka serwowała odgrzewane kotlety), wydała piąty solowy krążek bez zapowiedzi. Zakpiła sobie z najpopularniejszych wokalistek, które pod koniec roku zaatakowały nas swoimi nowymi albumami, i zamiast opowiadać o nadchodzącej płycie niestworzone rzeczy, po prostu ją wydała. Po cichu i niespodziewanie. Pokazała, że brak promocji jest najlepszą promocją. Oczywiście pod warunkiem, że nazywasz się Beyoncé.

Czytaj dalej #435 Beyoncé “Beyoncé” (2013)

RANKING: [2013] Albumy cz. 2

NAJLEPSZE PŁYTY WYDANE (LECZ PRZEZE MNIE JESZCZE NIE OCENIANE) W 2013

 1. BILLIE JOE + NORAH FOREVERLY Co wyjdzie z połączenia wybuchowego lidera Green Day’a – Billie Joe’go Armstronga – i spokojnej Nory Jones? Album, o którym się nie zapomina. “Foreverly”, będące kalką wydanego przeszło pół wieku temu albumu The Everly Brothers, zachowuje klimat oryginału. Wspólny krążek Jones i Armstronga to dzieło urocze, niesamowicie przyjemne i przenoszące słuchacza w czasie do lat 50. Artyści pokazali, że jeśli muzykę tworzy się przede wszystkim z pasji a nie dla kasy, można otrzymać piękny efekt. Moje TOP 3: Roving Gambler, Long Time Gone, I’m Here to Get My Baby Out of Jail.

 2. QUEENS OF THE STONE AGE …LIKE CLOCKWORK Przesłuchałam pierwszy raz – szału nie ma. Drugi – oj, zaczyna się dziać. Trzeci – uzależniłam się. Fani zespołu długo czekali na nowy album i ich cierpliwość została nagrodzona. “…Like Clockwork” to krążek bardzo przebojowy, mocny, ale momentami dość łagodny (“The Vampyre of Time and Memory”). Różnorodny, ale nieprzekraczający pewnej niewidzialnej granicy. Świetnie zagrany i hipnotyzująco zaśpiewany (Josh Homme – oklaski).  Moje TOP 3: Keep Your Eyes Peeled, The Vampyre of Time nad Memory, I Appear Missing.

 3. FRANZ FERDINAD RIGHT THOUGHTS, RIGHT WORDS, RIGHT ACTION O czym marzy każda popowa wokalistka? O przebojowej piosence, która rozruszałaby nawet największego sztywniaka. Chociaż zespołowi Franz Ferdinand daleko do banalnego popu, ich utwory mają więcej radiowego potencjału niż niejeden taneczny kawałek. Są energetyczne, gitarowe i spodobać się powinny nie jednemu fanu popowych brzmień, który wykorzystuje muzykę głównie do beztroskiej zabawy. Moje TOP 3: Evil Eye, Love Illumination, Goodbye Lobers & Friends.

 4. ARCTIC MONKEYS AM Jak mogłabym zignorować album, który tak namieszał? Piąty studyjny album brytyjskiej grupy to dzieło bardzo udane. Niesamowicie melodyjne, wciągające, dojrzałe i… eleganckie. Oczywiście w swojej indie rockowej kategorii. Zespół sięgnął po brzmienie lat 60. i 70., łącząc je oczywiście z nowoczesnymi melodiami. Wśród swoich muzycznych inspiracji grupa wymienia m.in. Aaliyah, Black Sabbath czy Dr. Dre. Nie doszukamy się na “AM” kopii muzyki tych artystów – i tak wszystko jest utrzymane w stylu Arctic Monkeys. Moje TOP 3: No. 1 Party Anthem, Arabella, Do I Wanna Know?.

 5. BEYONCE BEYONCE Aż dziesięć lat potrzebowała Beyonce, by nagrać album, którym będzie mogła się chwalić. Wydany niespodziewanie krążek jest jej najlepszą płytą, zaraz za “Dangeroulsy in Love”. Beyonce wreszcie brzmi naturalnie, niepotrzebnie nie szpanuje wokalem. Śpiewa po prostu dobrze. Jej nowym piosenkom daleko do banalności utworów z “I Am… Sasha Fierce” czy chaotyczności “B’Day”. Po eksperymentach z popem Beyonce powróciła do czarnych brzmień, za co należy jej się aplauz. Moje TOP 3: Haunted, Flawless, Drunk in Love.

 6. M.I.A. MATANGI M.I.A. jest jedyną wokalistką, od której nie chcę przeprosin za spowodowanie mojego bólu głowy. Ona taka już jest – odważna, bezkompromisowa i elektryzująca. Miesza wszystko ze wszystkim otrzymując mieszankę wybuchową, ale i… bardzo smaczną. Nie inaczej jest na “Matangi”. Chociaż album nie osłuchał mi się tak jak “Kala” czy “Maya” (nie uważacie, że jest delikatniejszy? oczywiście na swój mia-owaty sposób), z pewnością kiedyś wyląduje na mojej półce.  Moje TOP 3: Bad Girls, aTENTion, Karmageddon.

 7. JANELLE MONAE THE ELECTRIC LADY Janelle Monae kontynuuje to, co trzy lata emu zaczęła albumem “The ArchAndroid” – muzyczną, kosmiczną podróż po gatunkach (soul, r&b, rock, elektronika) i mieszanie komercji ze sztuką. “The Electric Lady” nie zaczarowało mnie na razie tak jak debiut artystki, ale jest płytą interesującą i wartą poznania. A ilość gości (Prince, Solange, Erykah Badu, Esperanza Spalding, Miguel) robi wrażenie i podpowiada, że będziemy mieć do czynienia z wysokiej jakości muzyką.  Moje TOP 3: Q.U.E.E.N, Primetime, What an Experience.

 8. KINGS OF LEON MECHANICAL BULL Po małych zawirowaniach grupa Kings of Leon powróciła z nowym albumem. Kto marzył o nowym “Only By the Night”, może być zawiedziony. Zespół nie patrzy w przeszłość i kreuje swoją muzykę na nowo. Nie jest już tak energicznie i głośno jak na pierwszych albumach. Ostre brzmienie zastąpione w dużej mierze zostało przez wysmakowane granie. Może to tylko moje wrażenie, ale “Mechancal Bull” to najdojrzalsza i najbardziej amerykańska płyta w twórczości braci Followill. Moje TOP 3: Beautiful War, Wait For Me, Temple.

 9. GABRIELLA CILMI THE STING Po słabym “Ten”, którym Gabriella Cilmi próbowała udowodnić, że wie, co w światowych trendach piszczy, powróciła do brzmień, w których odnajduje się najlepiej. “The Sting” nie jest albumem tak różnorodnym jak debiut, ale cechuje go spójność. Nie ma tu typowych wyciskaczy łez, nie ma też piosenek, które od pierwszego taktu porywają do tańca. Płyta zawierająca orkiestrowe, klasyczne i bardzo eleganckie dźwięki z pewnością przypadnie do gustu również starszej publiczności. Moje TOP 3: Not Sorry, Vicious Love, Kill Ourselves.

 10. THE NATIONAL TROUBLE WILL FIND ME Szósty studyjny album najsmutniejszego zespołu świata. Może i “Trouble Will Find Me” nie jest moim numerem jeden z dyskografii The National, ale cenię go za piękne, melancholijne utwory okraszone emocjonalnym wokalem Matta. Podoba mi się to, że muzyka zespołu brzmi dojrzale, co czyni ją idealną nie tylko dla osób młodych, ale i znacznie starszych. A za utwór “Demons” The National mają moją dozgonną miłość. Moje TOP 3: Demons, Fireproof, I Need My Girl.

11. White Lies Big TV
12. Birdy Fire Within
13. David Bowie The Next Day
14. Depeche Mode Delta Machine
15. Cassie RockaByeBaby
16. Vampire Weekend Modern Vampires of the City
17. Agnes Obel Aventine
18. Diane Birch Speak a Little Louder
19. Rhye Woman
20. Emmy Rossum Sentimental Journey


#354 VA “Music from Baz Luhrmann’s Film The Great Gatsby” (soundtrack) (2013)

Najnowsza ekranizacja książki “The Great Gatsby” amerykańskiego pisarza Francisa Scotta Fitzgeralda z 1925 roku na długo przed premierą budziła ogromne emocje. I nie chodzi tu wcale o wyśmienitych aktorów, którzy wcielili się w główne postacie filmu, wysoki budżet pozwalający na stworzenie pięknych scenografii itp. czy nie najgorsze recenzje krytyków. Sprawcą całego zamieszania wokół filmu jest… soundtrack. Nie potrafię przypomnieć sobie innego kinowego hitu, do którego muzyka była tak wyczekiwana.

Czytaj dalej #354 VA “Music from Baz Luhrmann’s Film The Great Gatsby” (soundtrack) (2013)

#325 Destiny’s Child “Love Songs” (2013)

 


Beyonce zabrakło na pieluchy, Michelle marzy o nowej torebce z logo Chanel a Kelly o kolejnych zagranicznych wakacjach pod palmami. No bo jak inaczej wytłumaczyć sens wydawania kolejnej składanki (tak – składanki!) z logo Destiny’s Child? Muszę przyznać, że ekipę dziewczyny mają nadzwyczajną. Z jednego wydarzenia, w tym przypadku – Super Bowl, potrafią zrobić nie tylko wielkie widowisko cieszące oczy i uszy, ale i powiększyć liczbę zer na koncie. Czy gdyby Beyonce nie była gwiazdą tej imprezy “Love Songs” zostałoby wydane? Szczerze w to wątpię. Informacje o tej płycie pojawiły się już po ogłoszeniu, kto zaśpiewa podczas finału Super Bowl. Machina biznesowa się kręci a my dostajemy kolejną składankę od zespołu, który rozpadł się prawie 10 lat temu. Niby z okazji Walentynek, ale ja tam swoje wiem.

Czytaj dalej #325 Destiny’s Child “Love Songs” (2013)

#204, 205 Beyoncé “I Am…Sasha Fierce” (2008) & Lenka “Lenka” (2008)

 

Na nową płytę swojej idolki fani czekali raptem dwa lata. W tym czasie Beyonce zdążyła wydać na single prawie wszystkie piosenki z “B’Day”, wyjść za mąż oraz śpiewająco wystąpić w filmie “Dreamgirls”. Przed wydaniem albumu “I Am…Sasha Fierce” na swojej oficjalnej stronie napisała:Jestem teraz w innym miejscu i chciałabym, żeby ludzie zobaczyli moje inne strony. Autentyczność tych słów zbadamy w dalszej części recenzji. Można natomiast powiedzieć, że artystka miała pomysł na wydanie krążka. Płyta jest bowiem wydawnictwem dwupłytowym. Pierwsza część (“I Am”) składa się z ckliwych, refleksyjnych piosenek. Druga natomiast (“Sasha Fierce”) przepełniona jest taneczną muzyką z pogranicza popu, electro i r&b. W efekcie ani to, ani to nie jest wykonane dobrze, porządnie. W przypadku płyty z balladami zasypiamy praktycznie przy “Disappear”. Z tanecznych utworów w głowie ma szansę zostać jakiś refren.

Czytaj dalej #204, 205 Beyoncé “I Am…Sasha Fierce” (2008) & Lenka “Lenka” (2008)

#191, 192 Destiny’s Child “8 Days of Christmas” & Christina Aguilera “My Kind of Christmas”

 

Po trzech studyjnych płytach dziewczyny z Destiny’s Child postanowiły przygotować coś specjalnie z myślą o świętach Bożego Narodzenia. Tym ‘czymś’ jest album “8 Days of Christmas”. Beyonce, Kelly i Michelle połączyły w piosenkach gospel oraz typowe dla siebie r&b. A to wszystko utrzymane w tradycyjnym bożonarodzeniowym klimacie. Wyszła im bardzo ciekawa mieszanka.

Cechą charakterystyczną płyt świątecznych jest to, że znajduje się na niej sporo coverów. Nie inaczej jest w przypadku Destiny’s Child. Na dwanaście utworów zaledwie trzy są stworzone specjalnie na ten krążek: “8 days of Christmas”, “Winter Paradise” oraz “Sperad a Little Love on Christmas Day”. Reszta to klasyki. Począwszy od “Silent Night” i “O Holy Night”, przez “This Christmas” po “Little Drummer Boy”.

Czytaj dalej #191, 192 Destiny’s Child “8 Days of Christmas” & Christina Aguilera “My Kind of Christmas”