RECENZJA: Sampha “Lahai” (2023) (#1448)

Brytyjskiemu wokaliście Samphie Lahai Sisay’u nigdy się nie spieszyło. Kilka lat zajęło mu dojście do momentu, kiedy czuł się na tyle komfortowo, by zaprezentować światu swój debiutancki longplay. I równie powoli dojrzewał do tego, by oddać w nasze ręce jego następcę. Album “Lahai” Sampha wydawał z zupełnie innej pozycji, lecz swoją muzyką zdaje się podkreślać, że pozostał tą samą osobą. Z nieco tylko większym optymizmem patrzącą w przyszłość.

Występy u boku Drake’a, Beyonce, Alicii Keys, Travisa Scotta czy Kendricka Lamara – sława Samphy wykroczyła daleko poza Wielką Brytanię, a jego neo soulowa wrażliwość przenikać zaczęła kompozycje legendarnych twórców. On sam za swoją pracę – pierwszy krążek “Process” – nagrodzony został prestiżową statuetką Mercury Prize dla najlepszej brytyjskiej płyty 2017 roku, zostawiając w tyle m.in. “Relaxer” alt-J, “I See You” The xx czy “How to Be a Human Being” Glass Animals. Poprzeczka zawisła wysoko, a Samphie zajęło siedem lat by zmierzyć się z legendą debiutu.

Dźwięki niczym z gry video, połamane bity, mechaniczne wokale – tak prezentuje się piosenka “Stereo Colour Cloud (Shaman’s Dream)”, którą Brytyjczyk rozpoczyna swój drugi krążek. Więcej ludzkiego pierwiastka ma wzbogacane delikatnymi smyczkami “Sprit 2.0”. Orkiestra pojawia się także w rozkwitającym “Can’t Go Back”, w trakcie którego Sampha robi szybki, krótki zwrot w stronę drum’n’bass. W wielu nagraniach zaś wokalista łączy elektronikę z dźwiękami pianina. Mamy tu chociażby nastrojowe, wiosenne “Dancing Circles”; lekko nerwowe “Suspended”; melancholijne “Inclination Compass (Tenderness) o oldskulowym, najntisowym wydźwięku czy “What If You Hypnotise Me?”. Dobrze słucha się chóralnego, ciepłego “Jonathan L. Seagull” o synth popowym wykończeniu. Do Samphy chórek dołącza także w gospelowym “Evidence”. Na tle innych kompozycji wyróżnia się “Only”, które za sprawą swojej aranżacji miksującej r&b i trap jest najbardziej amerykańskim utworem w dyskografii artysty.

Nowa płyta Samphy, “Lahai”, to połączenie ogromnej, soulowej wrażliwości jej autora z nowoczesnymi brzmieniami, czasem inspirowanymi synth popem, innym razem współczesnym r&b czy nawet drum’n’bassem. Na krążku dzieje się wiele, choć uważniej trzeba wniknąć w większość nagrań, by móc powiedzieć, że faktycznie dobrze się je poznało. Stąd wrażenie, że “Lahai” jest albumem nudnym i powtarzalnym, gdy ląduje tylko w tle. Sampha zaliczył udany powrót, choć nadal mocniej związana jestem z jego piosenkami wypełniającymi “Process”.

Warto: Spirit 2.0 & Only

One Reply to “RECENZJA: Sampha “Lahai” (2023) (#1448)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *