RECENZJA: Jessie Ware “That! Feels Good!” (2023) (#1389)

Przed trzema laty brytyjska wokalistka Jessie Ware postawiła wszystko na jedną kartę i stwierdziła, że skoro jej kobiecy, pościelowy pop nie zafascynował słuchaczy, pora wrócić do korzeni. Przypomniała sobie czasy, gdy śpiewała w elektronicznych kawałkach SBTRKT czy RackNRuin, lecz zamiast londyńskiej klubowej scenie postanowiła oddać hołd muzyce disco. Jej kariera eksplodowała.

Przedziwny 2020 rok zapamiętany przeze mnie zostanie jako czas, gdy powróciła moda na muzykę taneczną przenoszącą na współczesny grunt brzmienia, jakie do zabawy zapraszały słuchaczy w latach 70. czy 80. Dua Lipa, Roisin Murphy czy Lady Gaga starały się zostać nowymi disco divami, lecz to “What’s Your Pleasure?” Jessie Ware było albumem, który najskuteczniej nas rozgrzał. Dziś artystka ponownie wchodzi do tej samej rzeki. Tym razem w wymyślnym koku, błyszczącej sukni i sznurem pereł.

Freedom is a sound and pleasure is a right śpiewa nam Jessie w tytułowej kompozycji, która dodatkowo rozpoczyna jej tegoroczny krążek. Dewiza ta przyświeca jej zresztą przez cały czas trwania albumu sprawiając, że mamy do czynienia z nagraniami, które stworzone zostały nie tyle do imprezowania, co poprawiania nastroju. Piosenka “That! Feels Good!” zachwyca zabójczą linią basu i chórkami, nie wrzucając nas od razu na głęboką wodę, dając raczej czas na rozgrzewkę. Konkretna zabawa zaczyna się wraz z nadejściem hałaśliwego, disco-house’owego “Free Yourself” i euforycznego, flirtującego z klimatami retro “Pearls” (jeden z moich albumowych faworytów!), by dać nam chwilę na odpoczynek przy dźwiękach soulującego, eleganckiego “Hello Love”. Osoby spragnione podobnie spokojnych dźwięków od Ware z pewnością uwagę zwrócić muszą na “Lightning”, które za sprawą swoich elektroniczno-rhythm’and’bluesowych naleciałości przypomina o czasach “Devotion”.

Jedną z najlepszych i najbardziej zaskakujących nowości Brytyjki bez wątpienia jest “Freak Me Now”. Rozpędzony utwór swoją aranżacją łączącą wpływy disco, muzyki house i funku nie bierze jeńców. Jeśli ta piosenka nie zawojuje parkietów w tym roku, to znaczyć będzie tylko tyle, że nic nie jest już w stanie nas rozruszać. Świetnie słucha się także teatralnego “Shake the Bottle” o kabaretowym wydźwięku; singlowego “Begin Again”, który w tym samym czasie jest oldskulowy i futurystyczny; oraz pulsującego, słodkiego “Beautiful People”. Jedynie kompozycja “These Lips” nieco odstaje od reszty, czarując trąbkami, lecz nie zamykając z oczekiwanym przytupem całego wydawnictwa.

Jeśli wydawało mi się, że na albumie “What’s Your Pleasure?” Jessie Ware wspięła się na wyżyny swoich możliwości i od tego momentu będzie tylko z tej góry zjeżdżać, ona powróciła z krążkiem jeszcze lepszym, jeszcze okazalszym, jeszcze precyzyjniej wykonanym i zaśpiewanym. Podoba mi się sposób, w jaki eleganckie disco zestawione zostało z przebojowym popem, dance i r&b, oraz klimat płyty, który stawia ją gdzieś między teatrem muzycznym a dyskoteką. Ware znowu to zrobiła i obecnie nie ma na nią mocnych.

Warto: Pearls & Freak Me Now & Hello Love

_______________

Devotion Tough Love ♥ Glasshouse What’s Your Pleasure?

One Reply to “RECENZJA: Jessie Ware “That! Feels Good!” (2023) (#1389)”

  1. Dopiero przesłuchałam. “That! Feels Good!” to udany dobry album… jednak “What’s Your Pleasure?” podoba mi się bardziej i oprócz “Free Yourself” żaden utwór na razie nie został ze mną na dłużej.
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *