RECENZJA: Beyoncé “Cowboy Carter” (2024) (#1472)

Gdy w 2016 roku na swojej eklektycznej płycie “Lemonade” Beyoncé zapodawała country nagranie “Daddy Lesson”, mało kto mógł przypuszczać, że artystka porwie się na stworzenie całej płyty, która na listach przebojów skupiających wydawnictwa z gatunku country faktycznie może namieszać. Dwa lata po klubowym “Renaissance” Knowles zakłada kapelusz, wskakuje w kowbojki i prosi, by tytułować ją “Cowboy Carter”.

Genres are a funny little concept, aren’t they? pada w jednej z premierowych piosenek wokalistki a przypominając sobie jej dokonania z ostatniej dekady ciężko się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Beyoncé już dawno wyszła z szufladki gwiazdy r&b i kombinuje z brzmieniem. Przy pomocy dziesiątek tekściarzy i producentów przygotowała album, który nie jest wydawnictwem country. “Cowboy Carter” pokazuje nam raczej, jakie wyobrażenie na temat tej muzyki ma Knowles. Beyoncé znów zdaje się być kroczek przed wszystkimi.

Przeskok z tanecznego “Renaissance” na westernowe “Cowboy Carter” nie jest jednak tak duży, jak mogłoby się wydawać. Łącznikiem tych dwóch płyt jest końcówka tegorocznego albumu Amerykanki. Osadzone na dźwiękach gitary basowej, zahaczające o r&b interlude “Desert Eagle” otwiera drzwi przed szybszymi, choć nieprzesadnie euforycznymi nagraniami. Ich reprezentantami są “Riiverdance”, “II Hands II Heaven”, “Tyrant” oraz rozbudowane “Sweet ★ Honey ★ Buckiin'”, które żenią country z dance czy trapem. Więcej rozrywki dostarczają mi jednak country-hip hopowe “Spaghettii” (banger!) czy pełne werwy “Ya Ya” z wplecionymi elementami takich przebojów jak “These Boots Are Made for Walkin'” Nancy Sinatry i “Good Vibrations” The Beach Boys.

A jak o legendach mowa… Beyoncé zaskoczyła przyjemnym, ujmującym coverem “Blackbird” The Beatles. Niewypałem są za to “Oh Louisiana” z repertuaru Chucka Berry’ego (koszmarny auto tune) oraz “Jolene”, w którym zmieniony tekst sprawił, że Beyoncé wykastrowała utwór z emocji, które włożyła w niego Dolly Parton. Nie przekonują mnie też piosenki, jakie Knowles stworzyła z przedstawicielami współczesnej sceny muzycznej – akustyczne “II Most Wanted” z Miley Cyrus oraz “Levii’s Jeans” z Post Malone. Country pop w jej wykonaniu bardziej podoba mi się w kliszowym, wpadającym w ucho “Texas Hold ‘Em” czy słodkim “Bodyguard”. Świetnie słucha się westernowego “Alliigator Tears” czy refleksyjnej ballady “16 Carriages”. Absolutnymi perełkami płyty są jednak filmowe, bluesujące “Ameriican Requiem” czy przejmujące, mroczne, zawierające fragmenty opery “Daughter”.

Dziwnie słucha się takiej płyty jak “Cowboy Carter” będąc tysiące kilometrów od miejsc, ludzi i wydarzeń, które przez dekadę kształtowały muzykę country, i do których chętnie w swoich numerach odwołuje się Knowles. To nie są brzmienia, których tu słucha się od dziecka. Dlatego też warto pochwalić Beyoncé za podjęte ryzyko – czy piosenki z tego albumu mają szansę przyjąć się poza Stanami? Na razie nie musi się tym martwić, bo nie ukazała się póki co szerzej komentowana płyta. Ale czy słowa nie wyczerpią się za szybko?

Warto: Ameriican Requiem & Spaghettii & Ya Ya & Daughter

____________

Dangerously in Love ♣ B’DayI Am… Sasha Fierce4 ♣ Beyoncé LemonadeRenaissance

One Reply to “RECENZJA: Beyoncé “Cowboy Carter” (2024) (#1472)”

  1. Przesłuchałam kilka utworów, które nawet nie zostały mi w pamięci. Nie mam chęci i siły sięgać po całości, szczególnie, że to aż 27 kompozycji.
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *