RECENZJA: Madison Beer “Silence Between Songs” (2023) (#1430)

Gdyby nie wiele pozytywnych głosów o albumie “Life Support” postać Madison Beer nadal kojarzyłaby mi się tylko z bardzo przeciętną, nieciekawą epką “As She Pleases” z 2018 roku. Bez oczekiwań zagłębiłam się w jej debiutancki longplay i wsiąkłam. Nagle Amerykanka zaczęła jawić mi się jako jedna z ciekawszych popowych debiutantek ostatnich lat, na premierę której nowej płyty czekałam jak na szpilkach.

Tame Impala, The Beach Boys, Lana Del Rey. Lista inspiracji Madison Beer jest zróżnicowana i stała od lat. Delikatna psychodelia przenikająca nagrania australijskiej formacji dowodzonej przez Kevina Parkera zderza się tu z wokalną harmonią znaną z piosenek debiutującej w latach 60. grupy oraz elegancją i popową melancholią Del Rey. Wokalistka na swoim nowym krążku, “Silence Between Songs”, porzuca ambicje zostania nową księżniczką popu, prezentując ten gatunek w gęstym, soulowo-vintage’owym sosie.

Przy pomocy bluesowych, gitarowych rytmów rozpoczyna swoją nową opowieść Beer wystawiając na pierwszy ogień cięższy utwór “Spinnin”, by za chwilę wyzbyć się patetyzmu na rzecz funkującego, akcentującego basowe bity “Sweet Relief”. Więcej energii ma w sobie także nowoczesne “Home to Another One”. Do znacznie wolniejszych tańców zapraszają harmonijne retro popowe “I Wonder”, smyczkowe “Reckless” oraz ciemniejsze, chłodne “Silence Between Songs”, które mogłoby trafić nawet na krążek Billie Eilish.

Moim ulubionym momentem albumu jest psychodeliczno-popowe “Envy the Leaves”, którego melodia ograniczona jest do minimum, by zostawić przestrzeń anielskim, lekko przygaszonym wokalom Madison oraz chórkom. Wartymi uwagi nagraniami są również jazzujące, mające w sobie pewien blask “17”; rytmiczne, zmysłowe “Showed Me (How I Fell in Love With You)” czy w końcu porywające “King of Everything”, w którym artystka zmaga się – z powodzeniem – z rockowymi melodiami. Akustyczne brzmienia zdominowały uroczą kołysankę na cześć brata wokalistki “Ryder” oraz folkowe “At Your Worst”, podczas gdy “Dangerous” przywodzi na myśl muzykę z baśni Disney’a.

Lektura nowej płyty Madison Beer pozostawiła mieszane odczucia. Z jednej strony “Silence Between Songs” to Madison dojrzała, uważnie dobierająca słowa oraz pokazująca, że współczesne trendy nie są tym, co bierze na celownik pracując nad własnymi utworami. Z drugiej jednak wszystkie przygotowane przez nią piosenki zebrane w jednym miejscu wypadają słabiej aniżeli słuchane oddzielnie. Zlewają się w jedno, brak tu dynamiki, którą charakteryzował się jej poprzedni album. Niby jest pięknie, ale nic więcej. “Silence Between Songs” nie należy do płyt, po wysłuchaniu których siedzi się przez moment w ciszy, dając sobie czas na powrót do szarej rzeczywistości.

Warto: Envy the Leaves & 17 & Showed Me (How I Fell in Love With You)

_______________

As She PleasesLife Support

One Reply to “RECENZJA: Madison Beer “Silence Between Songs” (2023) (#1430)”

  1. Słuchałem. Jestem pod wrażeniem nieznanej mi dotąd artystki. Wcześniejsze jej płyty daleko odbiegają od tego co zaprezentowała na tym krążku.,który jest wciągający i odprężający.Polecam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *