RECENZJA: Emeli Sandé “How Were We To Know” (2023) (#1481)

Po opuszczeniu wielkiego labelu i związaniu się ze znacznie mniejszą, nie tak komercyjną wytwórnią brytyjska wokalistka Emeli Sandé poczuła duży przypływ weny. Być może wielu słuchaczy nie zdążyło zarejestrować premiery albumu “Let’s Say for Instance”, a rok później artystka skompletowane miała kolejne dzieło. Ono także nie spotkało się z głośnym aplauzem.

Lekka ciekawość co do dalszych kroków Emeli się pojawia pisałam w recenzji “Let’s Say for Instance” nie przypuszczając, że ta ciekawość zaspokojona może być tak prędko. Zarówno muzyka, jak i cała ta otoczka (m.in. szata graficzna) sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z zupełnie inną Sandé. Po monotonnym “Real Life” skok wgłąb nowoczesnego popu okraszonego r&b i elektro było niczym zaczerpnięcie świeżego powietrza. I gdy wydawało mi się, że w takiej stylistyce Emeli poobraca się dłużej, ona wróciła do nieprzesadnie porywającego pop soulu.

Na “How Were We to Know” pojawiają się jednak nawiązania do jego poprzednika. Może i wpadające w ucho, lecz dość toporne “My Boy Likes to Party” czy brytyjskie elektro-r&b “Like I Loved You” nie jest tym, czego bym szukała, lecz już rhythm’and’bluesowo-popowe “There For You” przyjemnie kołysze będąc utworem, który widziałabym w wykonaniu najntisowego girlsbandu. Najbardziej nieoczywistą kompozycją jest “Lighthouse” – kto przypuszczał, iż Emeli opuści deszczową Wielką Brytanię i w rytmie dusznego reggae zabierze nas na karaibską plażę? Kontrastuje z nią folkowe “Nothing We Can’t Handle” wzbogacone nowocześniejszym bitem.

Sporo dla siebie znajdą tu miłośnicy balladowej strony Sandé. Czekają na nich bowiem chociażby pop-soulowo-gospelowe “Love”, “All This Love” czy dośc ciężkie “End of Time”. Jest i baśniowy, orkiestrowy pop postaci “How Were We to Know” (wokalnie najmocniejszy moment krążka); sentymentalne “Too Much” czy smyczkowe “True Colours”.

Jakoś mniej więcej od chwili ukazania się “Real Life”przed pięcioma laty nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż Emeli Sandé tworzy już muzykę dla określonej grupy słuchaczy. Po pełnym dźwiękowych ciekawostek “Long Live the Angels” czy pełnym hitów “Our Version of Events” nie jest w stanie stworzyć albumu, który mógłby przysporzyć jej nowych fanów, a tych starszych przekonać, że warto odświeżyć playlisty o jej premierowe kawałki. A szkoda, bo to wciąż jedna z najzdolniejszych wokalistek ze Zjednoczonego Królestwa, jakie zadebiutowały w przeciągu dekady.

Warto: There For You & Lighthouse

_________________

Our Version of Events ♥ Long Live the AngelsReal Life ♥ Let’s Say for Instance

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *