RECENZJA: Carly Rae Jepsen “The Loveliest Time” (2023) (#1417)

Kanadyjska wokalistka Carly Rae Jepsen piosenkami sypie jak z rękawa. Przy okazji każdej kolejnej muzycznej ery przygotowuje dziesiątki kompozycji. Wyselekcjonowane trafiają później na album, a reszta ląduje w szufladzie. Do czasu, bo Carly lubi sobie o nich przypomnieć i udostępnić nam je na krążkach oznaczonych jako “Side B”. “The Loveliest Time”, tegoroczną nowość firmowaną nazwiskiem Jepsen, także podciąga się pod zbiór odrzutów, choć płyta ta w pełni zasługuje na osobny rozdział kariery Kanadyjki.

Dla mnie “The Loveliest Time” jest niczym przeciwieństwo wydanego w ubiegłym roku albumu “The Loneliest Time”. Inspirowane izolacją i samotnością nagrania z tamtego wydawnictwa pokazały nam tę dojrzalszą, smutniejszą, jakby przygaszoną Carly. “The Loveliest Time” to Jepsen radosna, żyjąca pełnią życia, celebrująca każdą chwilę. I poszerzająca swe muzyczne horyzonty. Tak kolorowo nie było nawet na “Emotion”.

Każdy nowy utwór artystki to inna dźwiękowa niespodzianka. Począwszy od zaczynającego się niczym jakiś musical, flirtującego dalej z reggae i przywołującego kreskówkowy klimat “Anything to Be With You”; przez indie dream popowy, zmyslowy numer “Kollage”, który brzmi, jakby w studiu Carly wpadła na Kevina Parkera; aż po glitch popowe “Weekend Love”, które widziałbym na jednej z płyt Goldfrapp czy stadionowe, wzbogacane gitarowymi riffami “Stadium Love”.

Carly chętnie powraca do disco i wyciąga nas na parkiety przy pomocy takich kawałków jak “Shy Boy” (świetnie wykorzystane sample z “Midas Touch” Midnight Star); “So Right” o nadających całości oldskulowego vibe’u dźwiękach saksofonu oraz zaraźliwego “Come Over”. Pokołysać można się i przy utrzymanych w średnim tempie “Aeroplanes” (baśniowa, akustyczna końcówka), “Shadow” czy rozmarzonym “Put It to Rest”, które skrywa house popowy potencjał. Elementy euro dance Jepsen przemyca w “Psychodelic Switch” – energii tu co nie miara, lecz są to brzmienia, jakie wolałabym zostawić w pierwszych latach nowego tysiąclecia. Podoba mi się za to jej romans z drum’n’bass postaci “After Last Night”.

Kiedy Carly Rae Jepsen przeniosła swój pop na wyższy poziom przy okazji płyty “Emotion”, każdy jej kolejny projekt chętnie wpada w moje ręce. I chociaż na jej albumach znajduję wiele nagrań, które przypadają mi do gustu, jako całość nie zachwyciła mnie dotąd żadna z nich. Aż do chwili ukazania się “The Loveliest Time”. Po melancholijnym poprzedniku nie ma już ani śladu – Carly przyznaje, że ma ochotę na po prostu dobrą zabawę. A taką dostarczają jej tegoroczne kompozycje. Doceniam również chęci wokalistki do eksperymentowania z brzmieniami, które niegdyś były dla niej obce i wychodzenie poza utarte schematy. Wciąż także pod wrażeniem jestem jej pomysłowości i umiejętności klejenia przebojowych refrenów. Czemu te utwory nie są światowymi hitami?

Warto: Kollage & So Right & Put It to Rest

__________________

KissEmotion Emotion Side BDedicated Dedicated Side BThe Loneliest Time

One Reply to “RECENZJA: Carly Rae Jepsen “The Loveliest Time” (2023) (#1417)”

  1. Nie trafiłam jeszcze na album Jepsen, który naprawdę by mi się podobał. Tutaj też szału nie ma, szczególnie pierwsze piosenki wydają mi się nijakie. Najbardziej podeszły mi do gustu “Shy Boy” i “Psychedelic Switch”, które bardziej kojarzy mi się z Daft Punk niż z euro dancem. 😀
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *