#477 Lily Allen “Sheezus” (2014)

Jeśli ktoś myśli, że prekursorem robienia muzycznej kariery przez Internet był Justin Bieber, jest w błędzie. Ona była pierwsza. Lily Allen, brytyjska wokalistka, dobre dziesięć lat temu założyła konto na popularnym wówczas serwisie MySpace i zaczęła wrzucać tam swoje piosenki. Szybko została zauważona i w niedługim czasie jej piosenka “Smile” podbiła pół świata i już kilka lat wywołuje uśmiech na twarzach kolejnych słuchaczy. Czy i nowe kompozycje Lily Allen mają szansę stać się ponadczasowymi przebojami na miarę kilku swoich poprzedników? Czy wokalistka wciąż zaskakuje i udowadnia, że w jej słowniku nie występuje takie słowo jak nuda?

Czytaj dalej #477 Lily Allen “Sheezus” (2014)

#52, 53 Lily Allen “Alright, Still” (2006) & Nelly Furtado “Mi Plan” (2009)

Lily Allen jest prawdziwą gwiazdą z Internetu. Swoje nagrania umieszczała na MySpace i tym sposobem stała się popularna. A kiedy utwór “Smile” został utworem tygodnia w BBC Radio, jej kariera nabrała prawdziwego rozpędu. I dobrze. Ta nieco kontrowersyjna, chwilami wyszczekana piosenkarka ma w sobie wiele uroku i talentu. Jej muzykę trudno sklasyfikować. Niby pop, ale na pewno nie taki, jaki tworzy Britney Spears czy Madonna. Pop na poziomie, który zniosą nawet najwybredniejsi. Czasami pojawiają się nawet wpływy r&b czy ska jak w przebojowym singlu “Smile” opowiadającym o rozstaniu z chłopakiem. Mimo nie za wesołego tematu cały utwór zaraża optymizmem. Na “Alright, Still” słychać również jazzowe inspiracje umiejętnie zmixowane z nowoczesnym brzmieniem. Tak jest np. w “Shame For You”. Wśród tych wszystkich pogodnych utworów mamy i jeden spokojniejszy – “Littlest Things”. Piosenka opowiadająca o tęsknocie szybko zdobyła moje serce. Urocza. Na tle łagodnych utworów wyróżnia się “Take What You Take”. Jest bardzo energiczny. Można nawet powiedzieć, że pop rockowy. I ten refren…Super. Podoba mi się to, że Lily pozostała sobą. Nikogo nie udaje. I tym wygrywa.

Dla mnie ten album jest dodatkiem do Nelly Furtado. Po sukcesie płyty “Loose” wokalistka postanowiła zrobić coś dla siebie i nagrać piosenki, które leżały jej na sercu. Podziękowała Timbalandowi za współpracę. Zaimponowała mi, że wobec panującej mody na electro itp. nagrała coś innego. Do tego momentu wszystko super. Nie mogę powiedzieć, że “Mi Plan” jest złą płytą. Na pewno bardzo słoneczną. Nelly w hiszpańskim wydaniu brzmi nadzwyczaj łagodnie. Jednak po wyłączeniu płyty niewiele nam w pamięci pozostaje. Piosenki jednym uchem wlatują, drugim je opuszczają. Na szczęście są i takie, o których się nie zapomina. Jak chociażby taneczny utwór “Vacacion”, do którego – chcąc nie chcąc – i tak się pokołyszecie. Świetnie wypada i ballada “Silencio”, w której obok wokalistki pojawił się Josh Groban. Nieco akustyczna, intrygująca. Plus dla Nelly Furtado za zaproszenie niezbyt znanych artystów. Na tym albumie wokalistkę wspiera 7 różnych gwiazd. Alex Cuba w “Mi Plan”, Alejandro Fernández w “Suenos”, Julieta Venegas oraz La Mala Rodríguez w “Bajo Otra Luz, Concha Buika w “Fuerte”, Josh Groban w “Silencio” i Juan Luis Guerra w “Feliz Cumpleańos”. Niestety, ale aby docenić ten album, musicie przesłuchać go co najmniej 4 razy. Tak jak ja.

#15 Lily Allen “It’s Not Me It’s You” (2009)

Lily Allen poznałam bliżej z okazji jej wizyty w Polsce na Coke Live Music Festiwal (2007). Zrobiła na mnie duże wrażenie. “Smile”, “LDN” czy “Littles Things” nie raz latały mi po głowie. Trochę obawiałam się jej drugiej płyty. Jednak spokojna singlowa piosenka “The Fear” rozwiała moje wątpliwości. Z chęcią sięgnęłam po “It’s Not Me It’s You” i muszę przyznać, że Lily mnie nie zawiodła. Możecie o niej mówić w najgorszych epitetach (czasem jak coś powie to tylko się za głowę złapać). Ale nie można zaprzeczyć, że głos ma niezły. No i nieograniczoną fantazję. Mimo, iż wiele osób nie lubi muzyki pop, ten album warto mieć w kolekcji jako “wyjątek od reguły”. No właśnie: Czy to nadal 100% pop? W chwili premiery płyty Allen liczyła sobie 23 lata. Mimo, iż jest to dość młody wiek, Lily w porównaniu do poprzedniej płyty trochę dojrzała. Przynajmniej jeśli chodzi o teksty piosenek. Zaryzykuję stwierdzenia, że artystka tworzy inteligentną muzykę. Melodie są proste, ale efektowne. Nie wydziwia i wychodzi jej to na dobre. Wszystko na tej płycie jest dopracowane. A wulgaryzmy w niektórych numerach (“Fuck You”) tylko podtrzymują wizerunek zadziornej dziewczyny. Jedyne, co mogłabym zarzucić temu albumowi, to fakt, że szybko się nudzi.