#413 Avril Lavigne “Avril Lavigne” (2013)


Naczelna nastolatka muzycznego biznesu powraca z nowym, piątym już, studyjnym albumem. Krążek zatytułowany mało oryginalnie, lecz i ryzykownie, “Avril Lavigne” w sklepach pojawił się parę dni temu. Przed jego przesłuchaniem zastanawiałam się, czy Lavigne, która w końcu trzydziestkę na karku prawię ma i doświadczeniem życiowym mogłaby obdzielić kilka innych kobiet, weszła w muzyczną dorosłość. Zaraz ktoś powie, co za głupoty wypisuję, skoro miesiące wcześniej artystka ujawniła dwa single (“Rock N Roll” oraz “Here’s to Never Growing Up”), które wskazywały, że Avril wciąż ma więcej energii niż niejedna nastolatka. Ja jednak, nauczona doświadczeniem, nie daję sobie zamydlić oczu piosenkami, które promują dany album. Nieraz przecież zawartość od singli bywa inna, lepsza. A jak jest w przypadku Avril?

Czytaj dalej #413 Avril Lavigne “Avril Lavigne” (2013)

BONUSLAND: Adele, Rihanna, Lana Del Rey, Florence + The Machine, Destiny’s Child, Marina & The Diamonds, Norah Jones, Avril Lavigne, Hurts, Britney Spears


Siedząc już kilka lat w tym muzycznym świecie i poznając różnych ludzi, przekonałam się, że przeciętny słuchacz najczęściej ma styczność z singlem. Nieco rzadziej z całą płytą danego wykonawcy. I to co najwyżej wersją podstawową. Po części się nie dziwię – jeśli ktoś wspiera legalne kupowanie płyt z muzyką na pewno zauważył, że edycje deluxe są dużo droższe niż podstawowe. A jeśli ktoś muzyki słucha przez Internet? Zazwyczaj nie chce mu się sięgać po bonusowe nagrania jakiś artystów. Bo wychodzi z założenia, że jak dana piosenka trafiła na wersję deluxe, to dlatego, że nie warto było umieszczać jej na podstawowej. Dla tych ludzi jest najnowsza rubryka w “MadHouse”. Będę w niej za każdym razem prezentować bonusowe nagrania z 10 różnych płyt.

Czytaj dalej BONUSLAND: Adele, Rihanna, Lana Del Rey, Florence + The Machine, Destiny’s Child, Marina & The Diamonds, Norah Jones, Avril Lavigne, Hurts, Britney Spears

#76 Avril Lavigne “Goodbye Lullaby” (2011)

Nigdy nie należałam do grona fanów Avril Lavigne. A nawet jeśli na chwilę wstąpiłam, to “Goodbye Lullaby” sprowadził mnie natychmiast na ziemię. Na pierwszy rzut oka widać, że Avril zdecydowanie odcięła się od młodzieżowej, pop punkowej stylistyki, którą zjednała sobie ludzi. Okładka płyty jest cudowna. Od razu widzimy, że porzuciła imprezową muzykę prezentowaną 4 lata temu na “The Best Damn Thing”. Czyżby się wyszumiała? Stylistyka krążka jest delikatna, balladowa. Piosenki w dużej mierze opowiadają o miłości, bo wszyscy pamiętamy jej rozwód z mężem. Nic nie mam przeciwko balladom. Te w wykonaniu Mariah Carey, Duffy czy Christiny Aguilery chwytają za serce. I właśnie temu, że na “Goodbye Lullaby” dominują spokojne utwory, przypisuję słabe wrażenie, jakie Avril na mnie zrobiła. Tylko “Everybodys Hurts” zaliczyłabym do tych znośnych, łagodnych numerów. “I Love You”, “Not Enough” czy “4 Real” są moim zdaniem okropne. Nie przebijają jednak “Goodbye”. Spodziewałam się czegoś fajnego po tym utworze, ale się zawiodłam. Bardzo nie podoba mi się głos Avril w niektórych momentach tej piosenki. Nawet nie chce mi się wspominać, że na początku o mały włos a wzięłabym “Goodbye” za kontynuację “Black Star”. A jak już jesteśmy przy tej piosence, która otwiera album – lepiej wypadłaby, gdyby umieścić instrumentalną wersję, bez wokalu Avril. Sama melodia jest cudowna. Mogłabym dać szanse akustycznej piosence “Darlin”, ale refren zatarł dobre wrażenie. Na całym “Goodbye Lullaby” pozytywne wrażenie oprócz wspomnianego wcześniej “Everybody hurts” robi na mnie “Smile” i “Alice”. Ten pierwszy jest obok “What The Hell” najbardziej żywym utworem. Przypomina mi czasu “The Best Damn Thing”. Natomiast “Alice” podobała mi się od zawsze. Niezwykle tajemniczy numer. Szansę można byłoby dać każdej piosence zawartej na tym krążku. Razi mnie jednak to, że w większości są to piosenki bez wyrazu. Zero emocji. Nie znam perfect angielskiego i podczas słuchania nie zawsze rozumiałam o czym Lavigne śpiewa. Nie wiedziałam, czy spokojna piosenka ma sprawić, że się uśmiechnę, czy wprowadzić mnie od refleksyjnego nastroju aż po łzy. Denerwowało mnie też to, że po przesłuchaniu jednej piosenki nie pamiętałam poprzedniej. Cóż, mogło być lepiej. 4 lata to sporo, by zgromadzić ciekawy materiał.