TOP50: najlepsze albumy 2023 roku (50-31)

50. Kali Uchis Red Moon in Venus

Płyta “Red Moon in Venus” jest pełna patentów, jakie Kali Uchis wykorzystywała na dwóch poprzednich wydawnictwach. Ponownie mamy do czynienia z brzmieniem lekko oldskulowym, obecnością sporo obiecujących gości, mieszaniem języków czy przesiąkniętymi romantyzmem i zmysłowością wersami. Całość daje nam najspójniejszy album w karierze Kolumbijki, który płynie sobie w podobnym tempie od pierwszej do ostatniej sekundy. I mimo iż wiele kawałków wypada naprawdę dobrze, zebranie ich w jedną płytę  zaowocowało dziełem dość nużącym i aż zbyt pościelowym.

49. Olivia Rodrigo Guts

Spędzając czas z “GUTS” a także przypominając sobie “SOUR” stwierdziłam, że bardzo odpowiada mi styl, w jakim Olivia Rodrigo pisze swoje piosenki. Mamy wrażenie, że zaglądamy do pamiętnika, w którym opisuje momenty ze swojego uczuciowego życia; wylewa żale na sławę czy współczesne kanony piękna; pozwala sobie na bycie kruchą. Te utwory naprawdę angażują słuchacza w historie sprawiając, że albo się jej kibicuje, albo współczuje czy zwyczajnie chce pomóc dobrym słowem. Muzycznie nie jesteśmy świadkami większego trzęsienia ziemi, lecz otrzymujemy porcję po prostu dobrze skomponowanych kawałków, które udowadniają, że Rodrigo znalazła swoją niszę.

48. Reneé Rapp Snow Angel

Reneé Rapp jest artystką z podobnej półki co bijąca rekordy popularności Olivia Rodrigo. Obie zaczynały swoje kariery na aktorskim gruncie, by w końcu spróbować swoich sił jako etatowe wokalistki. Wspierał ich nawet ten sam producent – Alexander 23. Od jednej i od drugiej dostajemy kompozycje o pop rockowych naleciałościach, w których zamknięte zostały ich wszelkie lęki, traumy i wątpliwości. Która robi to lepiej? Ciężko wybrać, bo obie mają dryg do pisania wpadających w ucho refrenów, lecz to właśnie “Snow Angel” dostarczyło mi w 2023  roku więcej emocji.

47. Kara Jackson Why Does the Earth Give Us People to Love?

Kara Jackson nie należy do osób, którym marzyła się muzyczna kariera. Ona chciała zostać poetką. W międzyczasie pojawił się pomysł dodawania do słów dźwięków i z wiersze przeistoczyły się w piosenki. Te Kara zebrała w album o długim, intrygującym tytule “Why Does the Earth Give Us People to Love?”. To wydawnictwo specyficzne. Spora w tym zasługa jego autorki, która jest postacią tajemniczą i trudną do sklasyfikowania. Nawet jej głos wyłamuje się z ram, będąc głosem szorstkim, niezbyt przyjemnym czy zbytnio kobiecym. Ale do tych pozbawionych zadęcia, folkowych numerów o przemyślanym instrumentarium pasuje jak ulał.

46. Italia 90 Living Human Treasure

Mój odbiór zespołu Italia 90 byłby dużo lepszy, gdyby nie fascynacja inną grupą z podobnej szerokości geograficznej. Od dłuższego czasu jestem zakochana w twórczości kapeli Squid, która także post punk zestawia z czym tylko jej przyjdzie ochota. Czy to taneczną melodią, czy jazzem, czy nawet funkiem. Italia 90 również nie są przyklejeni do jednego pomysłu. Podobnie jak ich koledzy po fachu stawiają na nonszalanckie wokale oraz szczere, często ironiczne teksty. Lubią też niespodzianki, przez co każda ich kompozycja na “Living Human Treasure” jest tak poprowadzona, że nie sposób domyślić się, co nastąpi dalej.

45. Olivia Dean Messy

Sporo Olivia Dean mówiła nam o swojej fascynacji takimi artystkami jak Adele, czy Amy Winehouse. Na debiutanckiej płycie “Messy” jest jednak sobą – brytyjską wokalistką, której soul przyjmuje szlachetne, popowe kształty. Nie jest to może krążek, który w przyszłości mógłby ubiegać się o miano kultowego wydawnictwa, ale Dean udało się stworzyć porcję piosenek bardzo dziewczęcych, prostych w odbiorze i wiosennych. Odpowiednich do jej młodego wieku i życiowego doświadczenia. I nie dajmy się zwieść tytułowi albumu. Tu wszystko jest uporządkowane.

44. Madison Beer Silence Between Songs

Lektura płyty Madison Beer pozostawiła mieszane odczucia. Z jednej strony “Silence Between Songs” to Madison dojrzała, uważnie dobierająca słowa oraz pokazująca, że współczesne trendy nie są tym, co bierze na celownik pracując nad własnymi utworami. Z drugiej jednak wszystkie przygotowane przez nią piosenki zebrane w jednym miejscu wypadają słabiej aniżeli słuchane oddzielnie. Zlewają się w jedno, brak tu dynamiki, którą charakteryzował się jej poprzedni album. Niby jest pięknie, ale nic więcej. Ale może na ten moment to wystarczy?

43. Blondshell Blondshell

Napisana i nagrana podczas lockdownu płyta była dla Sabriny Teitelbaum niczym terapia, która pomogła jej nie tylko wyjść z uzależnienia od alkoholu i narkotyków, ale i wyrzucić z siebie negatywne emocje, które nagromadziły się w niej po doświadczeniach z rozstaniem, toksycznymi relacjami czy napadami paniki. Mimo poruszania trudnych i bolesnych tematów “Blondshell” jest albumem bardzo przystępnym i posiadającym wiele przebojowych momentów. Cieszy, że popowy epizod kariery Teitelbaum przeszedł do historii, bo w gitarowym, surowym wdzianku jej do twarzy.

42. Paramore This Is Why

Czy “This Is Why” jest płytą, jaka zachwyci fanów “After Laughter”? Niezbyt. Nie ma tu tylu barw i przebojowych dźwięków, na co jej poprzedniku. Jest to jednak album, jaki czym prędzej posłuchać powinien starszy fan Paramore, który dojrzewał razem z formacją, lecz nadal ma ochotę na wzbogacenie swojego życia o kilka energicznych przejażdżek z gitarami i perkusją u boku. Mnie ta żonglerka prędkością i rytmicznością nagrań nieco zmęczyła, lecz nie zmieniło się u Paramore jedno – zespół wciąż potrafi zaskoczyć i przygotować choć kilka kawałków, do których aż chce się wracać.

41. Sophie Ellis-Bextor Hana

Po latach odgrzewania starych numerów Sophie Ellis-Bextor gotowa była na zaprezentowanie nam swojego kolejnego oblicza. Czy nowego? Nie do końca, gdyż na “Hana” brytyjska wokalistka nie odkrywa terenów, na jakich jej stopa jeszcze nie stanęła. Ona raczej podbiera to, co najbardziej jej się podoba z synth popu i gitarowych klimatów. Nie daje to efektu jakoś bardzo spektakularnego, ale i nie ma klapy. “Hana” jest po prostu kolejnym dobrym krążkiem dojrzałej artystki, która nie ma ochoty się z nikim ścigać. Ona powoli smakuje świat. A my u jej boku zaliczamy podróż do Japonii.

40. Alison Goldfrapp The Love Invention

Debiutancka płyta Alison Goldfrapp nie zaskoczy fanów twórczości brytyjskiego duetu Goldfrapp. Wokalistka nie zdecydowała się na przerwę w działalności zespołu, by w tym czasie nagrać coś kompletnie innego od dźwięków, z jakimi formacja jest kojarzona. Ona je tylko postanowiła podciągnąć na bardziej taneczny, parkietowy poziom. “The Love Invention” jest albumem bardzo kolorowym i przebojowym, choć nieszczególnie odważnym. Od Alison wymagać można więcej, choć i ta porcja numerów jest tym, czego nasze imprezy potrzebowały.

39. James Blake Playing Robots Into Heaven

O ile niegdyś ekscytowała mnie wiadomość o premierze kolejnych płyt Jamesa Blake’a, tak spotkanie z jego ostatnią nowością,Friends That Break Your Heart, tak mnie znużyło i zmęczyło, że nieprędko dałam szansę jego następcy. Tymczasem James Blake może i nie powrócił do tego swojego elektroniczno-soulowego stylu znanego chociażby z “Overgrown”, ale i nie stał w miejscu. “Playing Robots Into Heaven” ze swoimi nawiązaniami do IDM, trip hopu i eksperymentalnej, chłodnej elektroniki jest jego najbardziej futurystycznym projektem.

38. Kurt Vile Back to Moon Beach

“Back to Moon Beach”, chociaż trwa przeszło pięćdziesiąt minut, przez samego zainteresowanego nazywane jest epką. Moim jednak zdaniem amerykański wokalista i gitarzysta nie powinien być tak skromny i śmiało nazywać ubiegłoroczne wydawnictwo swoim pełnoprawnym longplay’em. Same piosenki powstały już kilka lat temu i chyba sam Kurt nie był pewny, czy chce je wydawać. Ostatecznie podjął dobrą decyzję, bo to po prostu fajna porcja wyluzowanego folk rockowego grania bez daty przydatności do spożycia.

37. Maple Glider I Get Into Trouble

“I Get Into Trouble” jest naturalnym następcą “To Enjoy Is the Only Thing” z 2021 roku. Maple Glider nadal pełna jest melancholii, smutku, wątpliwości i niepewności co do tego, co może przynieść najbliższa przyszłość. Jej wokale ponownie pozbawione są większej energii, choć aranżacyjnie mamy tu kilka wycieczek wgłąb głośniejszego indie popu. Nie mniej ważne są same teksty piosenek – australijska wokalistka potrafi prostymi słowami wyrazić najróżniejsze emocje. To właśnie sprawia, że jej muzyka spokojnie może nosić łatkę ponadczasowej.

36. Lana Del Rey Did You Know That There’s a Tunnel Under Ocean Blvd

“Did You Know That There’s a Tunnel Under Ocean Blvd” nie jest albumem Del Rey, który od razu chwyta słuchacza. Mi samej dłuższy czas zajęło zagłębienie się w tych numerach, które – choć reprezentowane przez kameralne, minimalistyczne instrumentarium – są dość zawiłe, pełne osobistych refleksji i melancholii, jakiej od dawna nie uświadczyliśmy u Lany. Bardziej niż na poprzednich płytach wokalistka skupiła się na kreowaniu klimatu nie dźwiękami czy wokalami, ale słowem.

35. La Femme Paris-Hawaï

Gdy przed czterema laty francuska grupa La Femme wydała singiel “L’hawaïenne”, zamarzyłam o płycie utrzymanej w takim opływowym, wakacyjnym klimacie. Tę ostatecznie otrzymaliśmy dopiero niedawno. Wraz z zespołem wsiadamy na pokład samolotu lecącego z Paryża na Hawaje i dajemy się porwać tym leniwym dźwiękom. Jest mniej imprezowo niż wcześniej, a miejsce french popu połączonego z synth popem zajął pop bardzo atmosferyczny, o ambientowym wykończeniu i psychodelicznym klimacie. “Paris-Hawaï” mocno dzierży tytuł najbardziej estetycznej płyty w karierze Francuzów.

34. Sarsa *jestem Marta

Już bez fryzury-rogów, osobliwych stylizacji i radiowych, popowych piosenek – Marta Markiewicz na swoim nowym albumie kontynuuje metamorfozę rozpoczętą na “Runostanach”. Jej ubiegłoroczna płyta “*jestem Marta” nie jest może i wydawnictwem wybitnym i przełomowym, ale ważnym dla samej zainteresowanej. A także wielu słuchaczy, bo wątpliwości co do tego, kim naprawdę jesteśmy, ma z pewnością wielu z nich. Dobrze wiedzieć, że nie jesteśmy z tym sami.

33. Estrella Del Sol Figura de Cristal

Z wynikiem ledwo przekraczającym dwadzieścia tysięcy miesięcznych słuchaczy w serwisie streamingowym Spotify pochodząca z Meksyku Estrella del Sol jest najbardziej niszową artystką wśród wyróżnionych w tym zestawieniu. Płyta “Figura d Cristal” jest jej drugim studyjnym albumem, na którym przecinają się wpływy onirycznego dream popu oraz chłodnej elektroniki mającej sporo przestrzeni. Wokalistka wzbogaca to hiszpańskojęzycznymi wersami, które wyśpiewuje nam swoim delikatnym, kruchym głosem.

32. The Murder Capital Gigi’s Recovery

Lekturze “When I Have Fears” z 2019 roku towarzyszyło uczucie, iż The Murder Capital są zespołem w pełni ukształtowanym i doskonale wiedzącym, w którą stronę dalej chce podążać. Przywołanie legendy Joy Division i ich ponurego, post punkowego brzmienia było czymś, co bardzo mnie poruszało. “Gigi’s Recovery” także nie należy do płyt z serii “proste, łatwe i przyjemne”, choć brakuje mi w niej tej surowości i brutalności poprzednika. Tegoroczna nowość, to Irlandczycy skręcający w stronę indie.

31. Laufey Bewitched

Nie do końca wiem, skąd wzięła się Laufey, ale w minionym roku ta islandzko-chińska wokalistka trafiła do grona najpopularniejszych debiutantów – tym bardziej, że “Bewitched” to jej drugi krążek. Innym zaskoczeniem bez wątpienia jest fakt, iż jej muzyce daleko jest od radiowej banalności. Zafascynowana takimi legendami jak Ella Fitzgerald czy Norah Jones Laufey wybrała dla siebie jazz. Efekt? Z najwyższej półki. Jej muzyka jest połączeniem dziewczęcego, romantycznego spojrzenia na świat z orkiestrowymi aranżacjami i klimatem będącym miksem złotej ery Hollywood i starych baśni Disney’a.

One Reply to “TOP50: najlepsze albumy 2023 roku (50-31)”

  1. Nie pamiętam już nic z albumu Kali Uchis, wciąż najlepiej wspominam “Por Vidę” i “Isolation” i nie wiem, czy kiedyś to się zmieni.
    Spośród albumów, których nie znam, najbardziej zaintrygował mnie te od Renee Rapp i La Famme, a Laufey i Paramore mam od dawna w planach.
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *